Dezinformacja to proces związany z degradacją newsa, z upadkiem rzetelnego dziennikarstwa, który uległ przyspieszeniu w epoce nowych mediów, a zwłaszcza w czasach dominacji mediów społecznościowych. Związana z rewolucją cyfrową i nieweryfikowanymi wiadomościami stała się ona przekleństwem naszych czasów, super-bohaterem ze znakiem ujemnym.
Zakrawa na paradoks stwierdzenie, że każda technologia jest zarazem lekarstwem i trucizną: dając zabiera. Tak jest z dezinformacją i jej głównym reprezentantem, jaki stanowi fake news, który wbrew powszechnym opiniom nie jest zjawiskiem nowym. Jeśli uznamy, że jedną z najważniejszych cech dezinformacji jest celowe zmieszanie fałszu i prawdy, to początki takiego dziennikarstwa pojawiły się niemal dokładnie 100 lat temu w amerykańskim miesięczniku społeczno-politycznym Harper’s Magazine. Na jego łamach pojawił się artykuł „Fake news and the public”, który ostrzegał przed fałszywymi informacjami rozpowszechnianymi przez amerykańskie agencje prasowe. Problem polegał na tym, że redaktorzy gazet nie byli w stanie ich sprawdzić (jak w przypadku lokalnych wiadomości), były wszak przesyłane jako telegramy. I tu widzimy jak na dłoni bezpośredni związek dezinformacji, kroczącej triumfalnie przez dziesięciolecia aż do naszych czasów, i jej związek z najnowszą technologią.
Fake newsy manipulują przeżyciami odbiorców, wywalają emocje, a zarazem tworzą wrażenie informacji wiarygodnych. Trafiają często do wybranych grup odbiorców i umacniają ich w przekonaniu, że są jedynymi posiadaczami prawdy. Precyzyjnie kierowane przekazy są zazwyczaj zgodne z poglądami odbiorców czy bliskimi im systemami wartości. Wzmacniają tym samym zjawisko tzw. baniek informacyjnych jako idealnej przestrzeni do przeglądania się w nowomedialnym lustrze internetu i mediów społecznościowych.
Obronę przed dezinformacją zapewnia identyfikacja źródła, analiza treści i zbadanie kontekstu. Te trzy etapy stanowią swoiste połączenie procedur Sherlocka Holmesa i dra House’a. Zawsze warto sprawdzać, kto udostępnia treści i kto jest właścicielem portalu, na którym pojawia się informacja. Czy jej autor ma wiedzę ekspercką i czy posługuje się rozemocjonowanym językiem. Szczególną odmianę dezinformacji stanowi tzw. deepfake, doskonale radzący sobie z wizualnymi przeróbkami. Stosowana tu technologia wykorzystuje sztuczną inteligencję do modyfikowania twarzy, głosu czy tworzenia fałszywych filmów, w których ludzie mówią i robią rzeczy, jakie w rzeczywistości nie miały miejsca.
Na pytanie jak wygrać wojnę z dezinformacją nie ma skutecznej recepty, ale warto rozważyć dwie możliwości. Pierwsza sprowadza się, co proponuje prof. Andrzej Zybertowicz, do spowolnienia rozwoju technologicznego. Druga to „wielka praca nad mową”, do której zachęcał Ojciec św. Jan Paweł II, przypominając, że: „Wolność publicznego wyrażenia swoich poglądów jest wielkim dobrem społecznym, ale nie zapewnia ona wolności słowa. Niewiele daje wolność mówienia, jeśli słowo wypowiadane nie jest wolne. Jeśli jest spętane egocentryzmem, kłamstwem, podstępem, może nawet nienawiścią lub pogardą dla innych”.
Prof. dr hab. Aleksander Woźny
kierownik Zakładu Medioznawstwa, Instytut Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej, Uniwersytet Wrocławski