Dział przeciwdziałania dezinformacji w NASK (Naukowa i Akademicka Sieć Komputerowa, przyp. red.) powstał na początku tego roku. Oczywiście, zespół, który go tworzył w różnych miejscach, pracował już od kilku lat. Skupił się przede wszystkim na tym, by zwalczać zjawisko dezinformacji w polskich mediach, za pomocą działań bezpośrednio nastawionych na komunikację z użytkownikami internetu. Ten okres inkubacyjny przypadł na czas pandemii COVID-19. To było znakomite pole do analizy tego, co się dzieje w polskiej infosferze, a co niekoniecznie dziać się musi i powinno. Rozwinę trzy spostrzeżenia ogólne, z mojej perspektywy bardzo istotne.
Po pierwsze, edukacja medialna powinna być traktowana dużo szerzej. Powinna nie tylko skupiać się na odbiorcy końcowym, czyli konsumencie, ale też na twórcy i tworzywie. Bardzo ważne jest to, żeby wszyscy w tym procesie – dziennikarze i ich rozmówcy lub źródła, były odpowiednio traktowane w przedmiocie edukacji medialnej. Oczywiście, z tworzywem jest najciężej, bo nie wiemy, z kim w mediach przyjdzie nam pracować. Widzimy też, że sami dziennikarze warsztatowo, niestety, nie zawsze potrafią wypełnić założenia, które są przed nimi stawiane. Wojna w Ukrainie pokazała to bardzo dobrze. Pierwsze dni to był etap wielkiej konsolidacji, wyciągnięcia informacji poza polityczny spór. I wtedy bardzo dobrze było widać, jak dobre jakościowo dziennikarstwo w Polsce samo się broni. Oczywiście były potknięcia, to jest jasne. Czasami wynikające z jednego źródła informacji, tak jak w przypadku wydarzeń na Wyspie Węży, choć otrzymaliśmy komunikaty z bardzo sprawdzonego źródła. Dlatego też bardzo cenną inicjatywą są takie regionalne działania jak Centrum Edukacji Medialnej w Kielcach. To jest właśnie krok w stronę rozbrojenia tego najbardziej niebezpiecznego zjawiska, które widzieliśmy na ulicach Przemyśla, na Nowym Świecie w Warszawie czy na ulicach Rzeszowa, kiedy posądzono jednego z Ukraińców o udział w strzelaninie. Właśnie takie regionalne ośrodki powinny w takich przypadkach spróbować docierać nie tylko do odbiorców treści, ale też i ich do twórców. Z perspektywy ogólnopolskiej nigdy nie będzie dobrze widać tego, co się dzieje w Kielcach, Bydgoszczy czy w innych miejscowościach. Dlatego tak bardzo cenne są oddolne inicjatywy.
Miejsce edukacji medialnej w szkołach jest moim zdaniem niedoceniane. I nie chodzi o to, że nie ma takiego szkolnego przedmiotu. Chodzi bardziej o świadomość konieczności rozwijania kompetencji miękkich, a je można i należy kształcić na różnych przedmiotach. Wszyscy nauczyciele powinni zdawać sobie sprawę z ważności edukacji medialnej. Druga kwestia to jest dostosowanie modelu dzisiejszej edukacji do potrzeb konsumenta. Jak my dzisiaj konsumujemy treści? Dzisiaj infosfera jest potokiem. Jesteśmy zalewani informacjami z bardzo wielu źródeł. Otwieramy telefon – wiadomości, uruchamiamy telewizor – wiadomości, włączamy radio – też wiadomości. Z każdej strony nas atakują. Nie możemy od tego uciec, ale też nie możemy nad tym do końca zapanować. Ważne jest jednak, żebyśmy nie bali się tego braku komfortu sprawowania pełnej kontroli. Taki powinien być, moim zdaniem, nasz cel. Powinniśmy myśleć do przodu, powinniśmy elastycznie wybierać miękkie kompetencje, które chcemy rozwijać u odbiorcy. Wystarczy bowiem spojrzeć na historię, mówiąc metaforycznie: trzy dni temu na topie było radio, przedwczoraj była telewizja, wczoraj był internet, dzisiaj są media społecznościowe… nie wiemy, co będzie jutro? Dzisiaj mamy TikToka, wczoraj mieliśmy Facebooka. Mechanika jest taka sama. Treści dezinformacyjne się nie zmieniły, nie zmieniła się idea, która za nimi stoi, ciągle modus operandi pozostaje emocja, na której buduje się niesprawdzone albo zmanipulowane treści. Zmienił się oczywiście świat, zmienił się kanał, ale tak naprawdę kompetencje miękkie, potrzebne człowiekowi do funkcjonowania w tym świecie, są takie same od lat. I na ich rozwijaniu podczas edukacji medialnej powinniśmy się skupić, a nie na konkretnych śrubkach. Oczywiście, one są też ważne, żeby móc doregulować cały mechanizm, ale najpierw musimy wykształcić u odbiorcy, twórcy i tworzywa aparat krytyczny.
Obecnie fake news nie stanowi dużego procenta dezinformacji. Dziś przede wszystkim walczymy ze szkodliwymi treściami w postaci opinii, plotek, pytań, jakichś syntez, treści, opowieści, które są gdzieś zasłyszane i rozpowszechniane. To jest dzisiaj największe wyzwanie, na przykład w działaniu FakeHuntera, gdzie skupiamy się na informacjach, które są do weryfikacji. A jak zweryfikować twierdzenie, że czyjeś odczucie jest budowane na przeświadczeniu, że pomoc Ukraińcom szkodzi Polakom? To jest niedementowalna treść. I takich treści jest najwięcej w naszej pracy. Treści, które grają na naszych emocjach i uczuciach.
Dlatego w tym drugim punkcie mojego wystąpienia tak podkreślam wagę kształcenia w edukacji medialnej kompetencji miękkich, między innymi krytycznego myślenia. Musimy myśleć do przodu. Niekoniecznie powinniśmy skupiać się tylko na algorytmach, ale nauczmy selekcjonowania treści, stwórzmy narzędzia, które to ułatwiają, pozwolą oznaczać je w jakiś sposób, również przez użytkownika. Taki model, czyli zgłoszenia internautów, wykorzystuje zarówno FakeHunter, jak i my.
I trzecie spostrzeżenie – tam gdzie pojawia się informacja, jest też emocja. I tę dzisiejszą emocję najlepiej pokazać na przykładzie. Każdy z nas chyba pamięta, co robił 11 września 2001 roku albo 10 kwietnia 2010 roku. Pamiętamy emocje, gdy dowiedzieliśmy się o tych wydarzeniach? Pamiętamy, co robiliśmy, co się działo w naszym otoczeniu, jak działały media? Podobnie było 24 lutego i przy okazji procesu szczepień, kiedy media i konsumenci tych mediów zachowywali się bardzo świadomie, z rozwagą. Robiliśmy to, do czego w edukacji medialnej finalnie dążymy. Jednak później o rozwadze i krytycznym myśleniu zapomnieliśmy? Bo problem pojawił się nie w te wielkie dni, tylko w ,,grudniu po południu”, kiedy już opadł entuzjazm w punkcie szczepień i już nie było kolejek. I wtedy zaczęła się w Polsce dezinformacja dotycząca szczepień. Ukraińców nie atakowało się w pierwszych dwóch czy trzech tygodniach wojny. Ich zaczęto atakować w kwietniu. To wtedy pojawiły się najważniejsze narracje dezinformacyjne.
A to oznacza, że następnym krokiem w edukacji medialnej powinno być wykształcenie nawyku, żeby zawsze, mówię oczywiście metaforycznie, był w naszej głowie – konsumentów i mediów – ten 11 września, 10 kwietnia czy 24 lutego. Żebyśmy zawsze z powagą i rozmysłem podchodzili do informacji, które do nas przychodzą. I tego nawyku powinniśmy nauczyć tak twórców, jak i odbiorców treści.
Na zakończenie podzielę się z Państwem refleksją, która wynika z dzieła Marcina Kromera ,,Polska”, które było jako broszura rozdawane kandydatom przy okazji wolnej elekcji. Kromer, tworzący w szesnastym wieku, przedstawił w niej diagnozę ówczesnego społeczeństwa. Narzekał na młodych ludzi, obyczaje, mody i niebezpieczeństwa z tego wynikające. Porównując ówczesną krytykę z tym, co mamy obecnie – widzimy, że niewiele się zmieniło. Warto wyciągać lekcje z historii. Nie powinniśmy się obrażać na to, jak młodzi ludzie konsumują dzisiaj treści i porównywać z tym, jak my je konsumowaliśmy. Pamiętam doskonale, jak straszono moich rodziców grami komputerowymi, czy nadmiernym oglądaniem telewizji, a dziś już nikt o tym nie mówi. Ten temat miał swój pik i jakoś udało nam się społecznie go zaakceptować.
Dziś czeka nas ta sama praca, wykonajmy ją bardziej świadomie i celnie.
Mateusz Mrozek
Kierownik Działu Przeciwdziałania Dezinformacji w NASK. Ekspert w zakresie wykrywania dezinformacji i reagowania na to zjawisko. Specjalizuje się w procesie monitorowania i analizy szkodliwych treści w mediach społecznościowych oraz tworzeniu skutecznych narzędzi komunikacji osłaniających infosferę.